Relacja ze Szczecina, z konferencji o komórkach macierzystych
Relacja ze Szczecina, z konferencji o komórkach macierzystych
wtorek, 07 czerwca 2011 09:29
1-st Baltic Stem Cell Meeting
Nie byłam na całej konferencji. W piątek nie pozwoliła mi jechać praca, więc wsiadłam w pociąg dopiero w sobotę. Przygody zaczęły się już na dworcu. „Pociąg TLK do Kołobrzegu jest opóźniony o około 40 minut. Opóźnienie może ulec zmianie. Za opóźnienie przepraszamy.” usłyszałam radosny głos z głośników. No pięknie, a na przesiadkę w Poznaniu mam tylko 15 minut. :/ Opóźnienie nie uległo zmianie. Niestety, a może raczej na szczęście, bo przecież mało prawdopodobne było, żeby pociąg je nadrobił, już prędzej powiększył.
W przedziale moje nerwy nieco się uspokoiły. Było sporo miejsca. Oprócz mnie były trzy sympatyczne panie w drodze na wczasy albo do sanatorium do Kołobrzegu. Do tego przemiła panie konduktor, która, usłyszawszy, że mam się przesiąść w Poznaniu, obiecała zgłosić sprawę, gdzie trzeba. I to ja rozumiem.
Niestety w Poznaniu czekała mnie niespodzianka. Pociągu nie było. Właściwie powinnam się na to przygotować, bo przecież do Poznania jechałam TLK (spółka intercity), a z Poznania Inter Regio (Przewozy regionalne), no i skoro jesteśmy w Polsce, to brak komunikacji, a przynajmniej porozumienia między spółkami powinien być do przewidzenia. I o ile jestem w stanie zrozumieć, że czekanie 40 minut na jedną pasażerkę (a nawet nieco większą ich liczbę) może nie być tak ważne, jak dowiezienie na czas większej liczby pasażerów, o tyle ciężko mi pojąć, czemu miła pani konduktor narobiła mi nadziei. Oczekiwałabym od niej (w idealnym świecie – chociaż w idealnym pociągi się nie spóźniają…), że powie mi uczciwie, że nie mam szans zdążyć, że pociąg odjedzie beze mnie i przedstawić inne opcje dojazdu (oczywiście bez dodatkowych opłat z mojej strony, skoro za podróż już zapłaciłam). Jednak żyjemy w świecie niedoskonałym, więc do Poznania dojechałam łudząc się, że pociąg poczeka. Choć, jeśli mam być kompletnie uczciwa, muszę przyznać, że pewne wątpliwości nachodziły mnie kilka razy.
Koniec końców – W Poznaniu musiałam sama znaleźć najbliższe połączenie do Szczecina. Moje szczęście tego dnia musiało wsiąść do kolejki górskiej, bo na następny pociąg musiałam czekać tylko 15 minut. No ale przecież nie może być idealnie, wiec pociąg należał do przewoźnika innego, niż wskazany na moim bilecie, a jak wiadomo, przewoźnicy nie mogą się umówić na jakieś sensowne warunki (tak jak w Holandii na przykład – kupujesz bilet skądś dokądś, wsiadasz do dowolnego pociągu jadącego w pożądanym kierunku, niekoniecznie w całkiem prostej linii, i jedziesz) i jeden nie akceptuje biletów drugiego, a drugi pierwszego. No ale, jak już wspomniałam, moje szczęście wybrało się do lunaparku, więc wymiana biletu poszła wyjątkowo sprawnie. Pani w centrum obsługi Intercity wysłuchała moich żądań („skoro wasz pociąg się spóźnił i nie zdążyłam na przesiadkę, to chcę teraz pojechać za darmo waszym pociągiem za 15 minut”) i po szybkim sprawdzeniu, czy mówię prawdę i jej nie naciągam (minutka przy komputerze), przystawiła do moich biletów kilka pieczątek i powiedziała, że mogę jechać.
Dalej obyło się już bez przygód, ale na wykład o terapii w chorobach neurodegeneracyjnych (Human cord blood stem cells for neurodegenerative diseases – prof. Kyung-Sun Kang, Korea) już nie zdążyłam, a jako że referaty publikowane nie będą (część prelegentów nie wyraziła zgody na publikację), cała wiedza, jaką mogłam tam uzyskać przepadła. Na szczęście był to tylko jeden z czerech referatów, które były w centrum zainteresowania.
W niedzielę z wielką przyjemnością wysłuchałam bardzo entuzjastycznej prof. Jon Nolta a USA, która opowiadała o testach, jakie prowadzą nad terapią w różnych schorzeniach. Niestety SCA nie było wśród nich. Badaniami objęta była choroba Huntingtona, również neurodegeneracyjna, co dało mi pretekst do zapytania pani profesor o możliwość rozszerzenia badań o ataksję. Pytania zadałam na przerwie, gdyż ze względu na zaangażowanie prof. Nolta nie starczyło czasu na dyskusję po prelekcji. Dało mi to jednak możliwość przeprowadzenia krótkiej rozmowy, z której dowiedziałam się, że pani profesor jest zaznajomiona z sytuacją chorych na SCA, brała udział w kilku spotkaniach i wyraziła chęć zajęcia się SCA, jak tylko badania nad ch. Huntingtona przyniosą pozytywne rezultaty. Była bardzo miła i zaprosiła na swoją stronę, gdzie można na bieżąco śledzić jej poczynania. Niestety nieco gorszą wiadomością jest, że jej badania nie weszły jeszcze w fazę testów klinicznych i dokonywane są jedynie na myszach i małpach.
Wysłuchałam też bardzo obiecujących wyników badań nad innymi chorobami, między innymi niemieckich naukowców reprezentowanych przez prof. Torstena Tonna o zapobieganiu długotrwałych powikłań po zapaleniu serca (acute inflamatory hart didease – jeśli ktoś ma lepsze tłumaczenie, niech poda). Podanie MSC (mesenchymal stem cells – komórki macierzyste mezenchymalne, pobierane ze szpiku kostnego) cofało spowodowaną zapaleniem deformację mięśnia sercowego „może nie u wszystkich, ale u wielu pacjentów”.
Dość interesujące były też badania prof. Axela Zandera, który używa MSC w medycynie regeneracyjnej. Pokazywał, jak odbudował nerkę: pozbawił jej najpierw wszelkich komórek, zostawił tylko szkielet z substancji międzykomórkowej. Na ten szkielet nałożył komórki macierzyste i po jakimś czasie miał całą nerkę. Podobnie robi się ze skórą już od jakiegoś czasu (skóra jest mniej skomplikowana).
Pani prof. Irma Virant-Klun z Ljubljany prowadzi natomiast badania nad pozyskaniem komórek macierzystych z nabłonka jajników. Mimo że oficjalnie uznaje się, że komórek macierzystych tam nie ma. Pani profesor pokazała jednak bardzo ciekawe i przekonujące (przynajmniej mnie) dowody w postaci zdjęć, że jest – a przynajmniej może być – inaczej. Po pobraniu specjalnym pędzelkiem komórek nabłonka (podczas zabiegu mało inwazyjnego, jak powiedziała prof. Klun, jajniki nawet nie krwawiły) od kobiety, która przedwcześnie straciła możliwość owulacji, okazało się, że w hodowlach znajduja się obok komórek nabłonka maleńkie idealnie okrągłe komórki. Nasunęło jej to skojarzenie z VSELs (verry small embrio like stem cells – bardzo małe podobne do embrionalnych komórki macierzyste). Komórki te dawały pozytywne rezultaty w próbach na totipotencjalność (możliwość do zróżnicowania się w wiele rodzajów dojrzałych komórek), a po zanurzeniu w płynie z pęcherzyków, w których powstają komórki jajowe – oocyty (follicular fluid – tłumaczenie niepewne), małe komórki zaczęły rosnąć, dzielić się i dojrzewać w komórkę, która przypominała oocyt. Aktualnie są na etapie badań genetycznych, sprawdzających, czy to, co powstało jest oocytem, czy tylko tak wygląda pod mikroskopem.
Wykład o skutkach ubocznych i faktycznej efektywności przeszczepu komórek macierzystych niestety się nie odbył, choć czekałam na niego z wielka ciekawością. Bardzo tego żałuję, bo przecież świadomość ewentualnych skutków ubocznych może zaważyć na decyzji o np. wyjeździe do Chin.
Był też prelegent z Chin (ale nie wiem, czy związany z kliniką oferującą przeszczepy), który mówił o leczeniu chorób serca komórkami macierzystymi. Jego rezultaty były nieco gorsze od rezultatów niemieckich, niemniej jednak również obiecujące. Niestety z nim nie miałam okazji porozmawiać, a nawet, gdybym miała, nie wiem, czy dałabym radę zrozumieć wszystko. Momentami miałam wrażenie, ze mówi po chińsku, a nie po angielsku – miał bardzo silny akcent.
Pozostałe wykłady dotyczyły bardzo szczegółowych badań (immunologicznych, cytologicznych, dużo biochemii, relacje między komórkami itp.). O chorobach neurodegeneracyjnych niestety nic więcej nie było poza tym, na który nasze kochane PKP nie dało mi dotrzeć. Ogólny wniosek, jaki nasunął mi się po wysłuchaniu przemawiających jest taki, że jest nadzieja na przyszłość, choć jest to przyszłość raczej odległa.
Ewa Famulska